Please enable JavaScript to view the comments powered by Disqus.
17 sie
 KOMENTARZY
, , ,
#Dziennik#Relacje

Już wiem, gdzie jesteś

Zawsze starałem się łapać chwile, wyciskać je do ostatniej kropli. Tym razem jednak, to chwila złapała mnie. Znalazłem się w potrzasku, zupełnie jak naiwna mysz, która pokusiła się o kawałek sera.

I została gwałtownie zmiażdżona przez mechanizm pułapki. 

/Wszystkie szczegóły umożliwiające rozpoznanie bohaterki wpisu zostały brutalnie przemielone przez cenzurę. Niemniej jednak historia nie jest koloryzowana i wydarzyła się naprawdę./

Bad dreams in the night

You told me I was going to lose the fight

Leave behind my wuthering, wuthering

Wuthering Heights

Kate Bush, Wuthering Heights

*

Jej oczy były niebieskie jak woda rajskiej wyspy. Gdy mnie minęła poczułem ukłucie w piersi i przez moment zapomniałem o oddychaniu. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak znika w jednym ze sklepów, kołysząc idealnymi biodrami. Nie podszedłem, tylko stałem jak osioł – o oddychaniu przypomniałem sobie po dłuższej chwili. Ruszyłem dalej przed siebie, obchodząc całą galerię. Ocknąłem się w momencie, gdy znów zobaczyłem szyld sklepu.

Stała w środku, doradzając jakiejś starszej pani w wyborze perfum. Sklep był mały, a w nim tylko ona, jej managerka i klientka. Wmaszerowałem do środka i stanąłem przy jednej z półek. Nie miałem żadnego planu. Na szczęście po chwili klientka opuściła sklep, a Niebieskooka zaczęła odstawiać flakoniki z powrotem na półkę.

Wyszedłem na dwór. Czułem się, jak wyjęty z jednej z tych historii o porwaniach przez Obcych. W drżącej z podekscytowania dłoni ściskałem telefon, na którym majaczyło 9 cyferek i podpis: Karolina. Nie wiem, jak rozpocząłem rozmowę, ani o czym gadaliśmy. Nie pytajcie mnie, w jaki sposób ustaliłem, że następnego dnia o 19:00 odbiorę ją z pracy. Spytajcie mnie, czy się zauroczyłem.

Jak czternastoletni gówniarz.

*

– Pytasz mnie pan piąty raz – sapnął wąsaty taksówkarz. – Zdążymy, mówię.

– Dobrze, już nie będę męczył. – Wiem, że byłem jak wrzód na dupie, ale musiałem mieć pewność. Serce łomotało, jak przed maturą. No bo przecież mogła skończyć wcześniej i pojechać do domu. Albo zapomnieć. Ale przecież nie zapomniała, bo pisałem z nią rano.

– Kurwa, nie wierzę – szepnąłem. Rzeczywiście zachowuję się jak rasowy gówniarz. Albo jakaś głupia cipa.

– Słucham? – Poirytowany facet aż zerknął przez ramię.

– Nie, nie. Do siebie mówię.

Wyskoczyłem z taxi i wparowałem do galerii. Ogarnij się, powtarzałem w myślach. To zwykła laska, jak każda inna.

Stanąłem przed sklepem. Nasze spojrzenia się spotkały. Prześwietliła mnie tymi swoimi ogromnymi oczami i poczęstowała słodkim uśmiechem. Przez moje ciało przetoczyła się fala gorąca.

Nie zesraj się chociaż, odezwał się zniesmaczony głos w mojej głowie.

Przywitaliśmy się buziakiem. Pachniała jak truskawki, miała spory dekolt i nieporadnie próbowała zamaskować podekscytowanie. Jak wiele dziewczyn w stresie, mówiła dużo i nieskładnie. Nie pomagałem jej, mówiąc stosunkowo mało. Wyszliśmy z galerii korytarzem dla obsługi.

– Gdzie idziemy? – spytała.

– Podobno niedaleko jest plaża i jakaś knajpa.

– Dobra.

Po drodze atmosfera się rozładowała. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. To wszystko i nic było tak fascynujące, że oddałbym za nie najlepszy seks. Karolina była uosobieniem ciepłej kobiecości, której tak często brakuje Polkom. Niczego nie udawała, na nikogo nie pozowała. Była uroczo i zaskakująco zwykła. Nie odczułem między nami żadnej tamy, od samego początku dogadywaliśmy się, jakbyśmy już byli parą lub mieli za sobą co najmniej pocałunek. W koktajlu z jej wyglądem (nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na spotkaniu z tak śliczną dziewczyną) tworzyło to zaskakującą mieszankę, którą zamierzałem połknąć w całości – nawet gdyby ostatecznie miała okazać się trucizną.

Usiedliśmy na tarasie kawiarni, skąd rozciągał się widok na plażę i spienione morze. Kanapa była wygodna, ale dość ciasna. Nie narzekałem, bo dzięki temu od początku nasze ciała stykały się ze sobą. Karolina miała na sobie czarną bluzkę ciasno opinającą piersi i wąską talię oraz dziurawe jeansy. Dziury te odsłaniały apetyczną opaleniznę. Sięgnąłem dłonią i dotknąłem delikatnej skóry. Podniosłem wzrok i spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Spodnie ci się porwały – powiedziałem cicho, prawie szepcząc.

– Wiem – odpowiedziała, zerkając na moje usta.

Nie słyszałem muzyki, nie widziałem innych ludzi. Mogłem ją pocałować po dwóch minutach w tej kawiarni. I właśnie dlatego tego nie zrobiłem. Od samego pocałunku bardziej podniecająca jest świadomość kobiety, że mogę to zrobić. Ja o tym wiem, ona o tym wie. Ale nie korzystam z tego, utrzymując coraz bardziej gęstniejącą atmosferę na poziomie, który doprowadza nas oboje do wrzenia.

Gęsia skórka bezwstydnie wpełzła na piersi Karoliny. Słowa zaczęły mi się plątać. Wtuliłem się w jej szyję, wdychając paraliżująco przyjemny zapach. Otarłem się swoim policzkiem o jej. Zaczęła dyszeć, zwilżyła usta językiem. Ponownie, nic z tym nie zrobiłem.

Byłem na haju. Tak było błogo. Tak było najlepiej.

Kelner pojawił się w najlepszym momencie. Zamówiliśmy kawy. Przestałem rozbierać ją spojrzeniem. Wróciliśmy do rozmowy. Ciężko w to uwierzyć, ale kleiła się jeszcze lepiej, niż w drodze do lokalu.

Wypiliśmy, zapłaciłem i wyszliśmy na powietrze. Pociągnąłem Karolinę na molo, bo to było odpowiednie miejsce na pocałunek. Banalne, popkulturowe do bólu i właśnie dlatego najlepsze.

Stałem więc przed nią. Śpiewały mewy. Dookoła nas morze i jeszcze to soczyście pomarańczowe słońce, nieśmiało kryjące się za horyzontem. Odgarnąłem włosy, które wiatr zawiewał na jej idealną twarz. Przestała mówić, zamiast tego złapała mnie w kleszcze błękitnych oczu. Nasze usta splotły się ze sobą. To było jak pierwszy pocałunek w życiu. Niewinne, oszałamiające i kompletnie nieporadne.

Po prostu idealne.

*

Z głośników sączył się histeryczny głos Kate Bush. Wypchana sowa zerkała na nas w zadumie. Karolina wciśnięta była w oficjalną czerń, w stylu korpo suki. Czułem jej zapach, usta kleiły mi się od błyszczyku. Mimo to, nic nie było takie, jak być powinno.

– Nienawidzę tego spotkania – powiedziałem w końcu. Ta męczarnia trwała pół godziny. O pół godziny za długo.

– Słucham? – Spojrzała na mnie, zaskoczona.

– Dziwnie się dziś zachowujesz.

– Nieprawda. Wydaje ci się. – Próbowała się bronić.

– Nie musisz mi mówić, co się stało. Tylko nie udawaj, że jest jak ostatnio. Bo nie jest. – Podsumowałem bez uśmiechu. Nie mam piętnastu lat, żeby mi wciskać takie teksty.

– A jak jest?

– Nie wiem, gdzie jesteś. Z całą pewnością nie ze mną i nie tutaj. – Wziąłem spory łyk kawy i rozparłem się na kanapie.

– Przepraszam, mam trochę problemów w pracy. W dodatku przed spotkaniem latałam dziś na mieście, załatwiając papierologię w urzędach. Dlatego jestem trochę wybita z rytmu, zamyślona.

To również nie była prawda – Karolina nie została stworzona do kłamania – ale nie brnąłem w to. Widocznie nie chciała lub nie mogła mi czegoś powiedzieć. Nie wymagałem tego. Po prostu drażniła mnie dysproporcja między tym, a naszym pierwszym spotkaniem.

Została godzina do pociągu. Następny raz w Trójmieście będę za dwa tygodnie. Pomyślałem, że miło będzie się zobaczyć tuż przed samym wyjazdem. Pomyliłem się. Do dupy z takim spotkaniem.

– Już dobrze, już jestem. – Wzięła mnie za dłoń, zbliżyła się i pocałowała w usta. – Przepraszam.

Rzeczywiście, jakby się obudziła i odcięła myśli od czegoś nieprzyjemnego. Wyraźnie starała się ratować sytuację.

– Wiesz, z czym mi się od teraz będziesz zawsze kojarzyć? – spytała, zmieniając temat.

– Nie wiem.

– Z Kate Bush.

– I z sową?

– I z sową – uśmiechnęła się. Był to szczery uśmiech. Pierwszy, odkąd się spotkaliśmy. – Kocham tę piosenkę.

– Ja też ją lubię – powiedziałem ze świadomością, że Wuthering Heights już na zawsze będzie zatrute. Głębią błękitu, zapachem owoców i smakiem błyszczyka.

Zbliżyła się do nas kelnerka.

– Podać coś jeszcze?

– Rachunek – odpowiedziałem.

Staliśmy pod dworcem.

– Hej – pożegnałem się.

– Cześć – odpowiedziała, przygryzając wargę.

Zaczęła się odwracać. Złapałem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie.

– Przestań… – powiedziała bez przekonania, po czym wtuliła się we mnie jak kot. – Zadzwonisz?

– Zadzwonię.

– Dziękuję za spotkanie. Będę chyba tęsknić.

Ja też, pomyślałem. Ale zatrzymałem tę myśl dla siebie.

*

Po raz trzeci spotkaliśmy się na mieście. Po raz trzeci mieliśmy mało czasu i brak logistyki. Ona mieszkała z dziadkami, a w moim pokoju była obecnie masa ludzi. Prawdę mówiąc, miałem w dupie seks. Cieszyłem się, bo tym razem uwaga Karoliny rozbiegała się nie dalej, jak od mojej szyi do ust.

– Wiesz, sporo o tobie myślę – powiedziała w końcu, siedząc mi na kolanach. Spuściła przy tym wzrok, zawstydzona.

Zatkało mnie, a w żołądku załaskotały motyle. Zazwyczaj, gdy spotykam się z dziewczynami i słyszę podobne teksty na początku znajomości, jestem zażenowany. “Okej, już się wkręciła. Super”. Tym razem jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie przyjemniejszego scenariusza. Nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. Tak uroczo, tak dziewczęco.

– Jeszcze raz – poprosiłem.

Pocałowała. Przeszył mnie przyjemny dreszcz.

– Kiedy wracasz z Warszawy? – spytała.

– Za tydzień.

– Będę wtedy w szpitalu.

– Dlaczego?

– No mam cukrzycę. Muszę się położyć na rutynowe badania.

Trochę mnie zaskoczyła, ale w dzisiejszych czasach choroby cywilizacyjne dotykają osoby w każdym wieku. Szkoda, ale cóż – ludzie z tym żyją.

Nie dopytywałem o szczegóły. Chwilę ponarzekaliśmy na zimne, szpitalne kurczaki i zmieniliśmy temat. Wziąłem ją za dłoń i poszliśmy na plażę. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, stopy zakopane w zimnym piasku. Nieopodal mały chłopiec z latawcem.

– Lubisz dzieci? – spytała Karolina.

– Podziwiam je za podejście do życia, ale generalnie za cudzymi nie przepadam. Swoje pewnie będę lubił.

– Ja nigdy nie chcę mieć dzieci.

Oderwałem wzrok od latawca i zaskoczony (kobiety rzadko tak mówią) spojrzałem na Karolinę. Niedbale grzebała patykiem w piasku.

Wciąż siedziała obok mnie. Oddalona o tysiące kilometrów.

Odprowadziłem ją na przystanek.

– Dziękuję ci za spotkanie. Nawet nie wiesz, jak mi z tobą dobrze. – Znów rzuciła prosto z mostu te zwykłe słowa, które zazwyczaj wypowiadane są za wcześnie. I znów spadły na mnie z siłą rażenia napalmu.

Chciałem spuścić emocje ze smyczy, przestać się naprostowywać. Chciałem zrzucić pancerz i otworzyć się na coś, co przecież nie zdarza się zbyt często. Byłem zauroczony, bo właśnie na zauroczenie miałem największą ochotę. Była śliczna, szczera i błyskotliwa. Przebojowa i trochę zadziorna. Kobieca i niewinna w swej uczuciowości. Pasowała mi pod każdym względem.

– Do zobaczenia za tydzień – powiedziałem, mimo wszystko zachowując dystans.

Przynajmniej na zewnątrz. Od tego spotkania myślałem już o niej codziennie.

*

-Nawet nie wiesz, jak miło usłyszeć twój głos – usłyszałem w słuchawce.

– Jak tam zimne kurczaki?

– Spadaj – zachichotała.

– Z kim leżysz?

– Sama.

– Jak to?

– No sama. Zostaję w szpitalu na dłużej.

– Dlaczego?

– Wyniki mi się trochę pogorszyły. Sprawa przedłuży się kilka dni, więc pewnie nie zobaczymy się od razu jak wrócisz.

– Mogę odwiedzić cię w szpitalu.

– Właśnie to jest największy problem, bo tylko mama może mnie odwiedzać. Umieram tu z nudów, nawet koleżanki nie mogą przyjść.

Cukrzyca. Sama na sali i tylko matka dopuszczona do wizyt? Nie brnąłem w to, najwidoczniej chciała prowadzić dalej ten teatrzyk. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i się pożegnaliśmy.

*

Sobotni, ciepły wieczór. Prowadziłem auto. Jechaliśmy z bratem i przyjaciółmi na film do kumpla. W kieszeni poczułem wibrację. Na światłach wyciągnąłem telefon i odczytałem wiadomość. Następnie odłożyłem smartfon i ruszyłem dalej. Oddychałem, a raczej sapałem jak w trakcie długodystansowego biegu. Brat coś mówił, ale słyszałem tylko szum krwi w skroniach. Jechałem za szybko, zbyt niedbale. Skrzynia biegów skrzeczała, gubiłem wyczucie auta. Zatrzymałem się na parkingu, zaciągnąłem ręczny, wysiadłem. Mówili do mnie, ale myślałem tylko o tym, żeby się nie porzygać.

– Wejdźcie do środka, dołączę do was – rzuciłem na odczepnego i zmusiłem ołowiane nogi do marszu.

Po chwili zacząłem biec. Biegłem więc pustą ulicą, w depresyjnym świetle latarni. Biegłem tak długo, aż kolka zaczęła rozsadzać mnie od środka. Pobiegłem jeszcze dalej, nie zważając na ból. Gdy się zatrzymałem, do ust napłynął mi kwas. Splunąłem, usiadłem na chodniku, próbując otrząsnąć się z szoku. Moje myśli przypominały potłuczone szkło. Wyjąłem telefon. Ręka drżała mi mocniej niż tego dnia, gdy poznałem Karolinę. Na wyświetlaczu w dalszym ciągu widniał sms.

Właśnie wykryli u mnie cztery przerzuty.

Zawsze starałem się łapać chwile, wyciskać je do ostatniej kropli. Tym razem jednak, to chwila złapała mnie. Znalazłem się w potrzasku, zupełnie jak naiwna mysz, która pokusiła się o kawałek sera.

 

I została gwałtownie zmiażdżona przez mechanizm pułapki. 

Koniec części pierwszej.

 

comments powered by Disqus

Warning: mysql_fetch_assoc() expects parameter 1 to be resource, boolean given in /home/srv33848/domains/v1ncent.pl/public_html/wp-content/themes/v1ncent_new_old/sidebar.php on line 57

Nie przegap

# • # • # • #

Już wiem, gdzie jesteś

#Dziennik

30

(Nie)zwykły poniedziałek

Przetrzyj swoją szybę

O vincencie

Dzięki swej determinacji zmienił się z zakompleksionego introwertyka w konkretnego, pewnego siebie faceta. Autor niniejszego bloga, współpracownik CKM oraz trener rozwoju osobistego.